Aby lepiej poznać zabytki Lublina, wybraliśmy się na zimową wycieczkę po mieście. Zwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc.
Byliśmy na Zamku Lubelskim, w którym zwiedziliśmy Kaplicę Trójcy Świętej z unikalnymi i niezwykle cennymi freskami. Oglądaliśmy także wystawę malarstwa polskiego i obcego, wystawę broni, zbiory numizmatyki, wystawę sztuki regionalnej oraz wystawę poświęconą Lublinowi podczas drugiej wojny światowej. Poznaliśmy legendę o Diabelskim Sądzie i obejrzeliśmy stół z odciskiem Czarciej Łapy.
Zwiedzaliśmy również Archikatedrę Lubelską. Bardzo podobała nam się zakrystia akustyczna. Eksperymentom nie było końca. Wystarczyło ustawić się w dwóch rogach sali, odwrócić do ściany i wyszeptać jakieś zdanie. Osoba stojąca po drugiej stronie słyszała wszystko jak przez mikrofon. Urzekła nas wystawa zabytków sakralnych w skarbcu: ręcznie haftowane złote ornaty, naczynia liturgiczne, monstrancje, relikwiarze z relikwiami świętych. Dokładnie przyjrzeliśmy się też iluzjonistycznym polichromiom w katedrze. Zajrzeliśmy również do krypt, gdzie widzieliśmy doskonale zachowane ciała zmarłych sprzed wieków, a także ich stroje i obrzędy towarzyszące pochówkowi.
Ciekawym miejscem była Apteka-Muzeum. Mogliśmy zobaczyć wnętrze niezwykłego XIX-wiecznego sklepu z mnóstwem buteleczek, flakoników, wag precyzyjnych i wielu narzędzi do produkcji medykamentów. Bardzo zainteresowały nas stare księgi recepturowe.
Byliśmy także w Muzeum Literackim im. Józefa Czechowicza, ale więcej o tej wizycie dowiecie się w następnym odcinku naszego projektu.
Mimo przenikliwego zimna zrobiliśmy sobie mały spacer po Starówce. Przyjrzeliśmy się trzem bramom miejskim: Krakowskiej, Grodzkiej i Trynitarskiej, pomarzyliśmy o wejściu na zamkniętą zimą wieżę, usłyszeliśmy legendę o leżącym opodal Diabelskim Kamieniu, obejrzeliśmy Bazylikę Ojców Dominikanów, Teatr Stary, Trybunał, renesansowe kamieniczki w Rynku Starego Miasta, nieistniejące Miasto Żydowskie i Latarnię Pamięci, a także ruiny kościoła farnego, gdzie wysłuchaliśmy legendy o śnie Leszka Czarnego.
A co najbardziej nam się podobało?
Ewelina:
Najbardziej podobała mi się wizyta w katedrze w sali akustycznej oraz możliwość obejrzenia skarbca. Zakrystia katedry lubelskiej posiada wyjątkową akustykę, to znaczy osoby, które stały w dwóch różnych kątach miały możliwość usłyszenia się, a te osoby, które stały na środku nie słyszały nic.
Natalia:
Najbardziej podobała mi się stara apteka. Mieliśmy możliwość podpisania się w pamiątkowej księdze. Zaimponowała mi sala akustyczna w katedrze, dlatego że stojąc w dwóch różnych kątach sali można było bez problemu rozmawiać ze sobą, mówiąc do ściany.
Artur:
Najbardziej podobała mi się stara apteka. Było w niej dużo starych receptur na leki, narzędzia do ich produkowania, butelki i naczynia na zioła i leki. Były ciekawe wagi do mierzenia najdrobniejszych porcji oraz duża księga wpisów.
Marta:
Najbardziej podobała mi się zakrystia akustyczna w archikatedrze. Słowa osoby mówiącej szeptem w jednym rogu sali były słyszane w drugim. Prawdopodobnie zakrystia ta służyła do spowiedzi trędowatych.
Monika:
Najbardziej podobała mi się katedra, a w niej zakrystia akustyczna. Osoba mówiąca w jednym rogu była bardzo dobrze słyszana przez osobę stojącą w drugim rogu. Fascynujące były również piękne freski, którymi ozdobiona jest katedra. Bardzo ciekawym miejscem była także krypta.
Martyna:
Najbardziej podobała mi się sala akustyczna, która znajduje się w katedrze, ponieważ w jednym kącie mówiła szeptem jedna osoba, a drugim było ją słychać. Podobała mi się również wizyta w Muzeum Czechowicza, dzięki której zapoznałam się z życiem i twórczością tego poety.
Patrycja:
Bardzo interesująca była lekcja w Muzeum Czechowicza. Pani przewodniczka ciekawie opowiadała o życiu poety.
Krzysiek:
Najbardziej podobała mi się zakrystia akustyczna, ponieważ stojąc w jednym kącie sali można było słyszeć rozmowę w drugim kącie. W skarbcu katedry znajdowały się naczynia liturgiczne, ornaty. Bardzo ciekawa była również stara apteka, w której obejrzeliśmy różne przyrządy do tworzenia wyciągów z ziół.
Agata:
Najbardziej podobała mi się stara apteka i jej klasyczny styl. Dowiedzieliśmy się jak kiedyś przygotowywano leki i na jakiej podstawie je wydawano. Mogliśmy zostawić po sobie ślad poprzez podpisanie się w księdze pamiątkowej.
Kasia:
Najbardziej podobała mi się zakrystia w katedrze lubelskiej: jej akustyka oraz zabytkowe ornaty i naczynia liturgiczne. To wszystko było niezwykłe i niespotykane w innych kościołach.
Wojtek:
Najciekawszym punktem naszej wycieczki były krypty, w których mogliśmy zobaczyć zachowane ciała zmarłych dawno osób.
Iza:
Najbardziej podobał mi się skarbiec, w którym znajdują się szaty liturgiczne, relikwiarze, naczynia liturgiczne. Były one bogato i pięknie zdobione.
Magda:
Najbardziej podobała mi się sala akustyczna, która służyła do spowiedzi. Osoba stojąca w jednym rogu słyszała osobę mówiącą w drugim.
Przemek:
Najbardziej podobała mi się zakrystia katedry lubelskiej oraz Zamek Lubelski. Zakrystia była ciekawa, gdyż można było zauważyć niecodzienne zjawiska dźwiękowe. Zamek był ciekawy, gdyż znajdowało się w nim wiele sprzętów wojennych, fotografie z historii Lublina, rekwizyty rycerskie. Podobała mi się także stara apteka, w której zgromadzono różne dawne receptury.
Kacper:
Najbardziej podobały mi się krypty i sala akustyczna. W zakrystii katedry występuje fajny efekt dźwiękowy. W kryptach bardzo dobrze zachowały się ciała zmarłych. Wszystkim, którzy jeszcze tam nie byli bardzo polecam odwiedzenie naszych lubelskich zabytków.
niedziela, 14 lutego 2010
czwartek, 31 grudnia 2009
Etap drugi. Galeria bociania
Przy okazji poszukiwania kulinariów lubelskich natrafiliśmy na bardzo fajną legendę o bocianie pochodzącą z okolic Motycza na Lubelszczyźnie:
Kiedy Bóg stworzył świat, usiadł zmęczony i przyjrzał się swemu dziełu. Był zadowolony, bo zrobił wszystko, by człowiekowi było dobrze żyć. Ale po chwili naszły Go wątpliwości.
- Chyba przesadziłem z tymi gadami – powiedział do siebie. – Jest ich za dużo i mogą ludziom utrudniać życie. I są brzydkie, więc mogą życie obrzydzić.
Postanowił coś z tym zrobić. Zebrał wszystkie węże, żaby i inne gady do wielkiego worka, wezwał bociana i kazał mu zanieść wór na pustkowie i wrzucić do wielkiej przepaści. Wstydził się, że stworzył takie brzydkie istoty, więc zabronił bocianowi zaglądać do środka.
Bocian chwycił wór i odleciał. Całą drogę bił się z myślami, czy nie zajrzeć do środka, bo był to bardzo ciekawski bocian.
- Odleciałem wystarczająco daleko, by Bóg mnie zauważył – pomyślał. – Zerknę tylko chwileczkę i nikomu o tym nie powiem.
Wylądował na zupełnym pustkowiu, rozejrzał się dookoła i gdy upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu, rozwiązał worek. Gdy gady wyczuły, że nadeszła szansa ucieczki, wyskoczyły z worka i rozpierzchły się po całym świecie. Wtedy bocian usłyszał głos Boga:
- Za karę, że mnie nie posłuchałeś, do końca życia będziesz zbierał gady i żywił się nimi.
Bocianowi zrobiło się tak głupio, że aż ze wstydu zaczerwienił mu się dziób.
- I abyś zawsze pamiętał o tej nieposłuszności i nie przestał się wstydzić – dodał Bóg – twój dziób na zawsze zostanie czerwony.
Źródło: http://www.restauratorzylubelscy.pl
Etap drugi. Miód na naszym stole

Lubelszczyzna, a szczególnie położona nieopodal Lublina Pszczela Wola, to kraina miodem płynąca. Lipowy, akacjowy, malinowy, spadziowy, gryczany to najczęściej spotykane u nas odmiany. O cudownych właściwościach miodu nie trzeba nikogo przekonywać, a oto, do czego w Pszczelej Woli wykorzystuje się miód przez świętami:

Etap drugi. Wieczerza wigilijna na Lubelszczyźnie
Tematyka jedzeniowa w naszym projekcie zbiegła się w czasie ze Świętami Bożego Narodzenia. Stąd część naszej uwagi poświęciliśmy potrawom wigilijnym.



Oto, co na temat potraw wigilijnych piszą Restauratorzy Lubelscy:
Jadłospis wigilijnych potraw jest tak przemyślany, żeby uwzględniał wszystkie płody rolne i leśne z całego roku. Z lasu pochodziły grzyby, orzechy i miód; z pola – kasze, rośliny oleiste, zboża, jarzyny, owoce; z rzek, jezior i stawów – ryby. Najbardziej znanymi potrawami wigilijnymi są: barszcz z uszkami, śledź, kapusta z grochem lub grzybami, pierożki z kapustą, karp smażony lub w galarecie, kutia, kluski z makiem, na deser podaje się kompot z suszu. Oczywiście w zależności od regionu, a nawet od tradycji rodzinnych zależy, co znajdzie się na stole. Jednak każdy stół przykryty jest białym obrusem – symbolem ołtarza i pieluch Pana. Pod nim leży siano – dla przypomnienia sianka, na którym leżał mały Jezus. Tradycja mówi też o ilości podanych potraw. Jednak nie ma co do tego zgodności. Według niektórych źródeł literatury powinna ona wynosić 12 i symbolizuje 12 Apostołów i 12 miesięcy w roku. Inne źródła podają, że powinna być to liczba nieparzysta: generalnie 13 u magnatów, 11 u szlachty, 9 u mieszczaństwa. 13 potraw było górną granicą, ale według księcia Radziwiłła można był spróbować wszystkich ryb, traktując je jako jedno danie. Należy spróbować każdej z potraw, aby zapewnić sobie obfitość jedzenia przez cały przyszły rok i skorzystać z wszystkich radości, jakie on przyniesie. Ważne też było, by liczba biesiadników była parzysta. Zachowała się również piękna tradycja pozostawiania wolnego miejsca i nakrycia dla niespodziewanego gościa. A jak wyglądała dawna Wigilia? Wieczerza rozpoczynała się zawsze wspólną modlitwą i do końca miała charakter uroczysty i poważny. Nikomu oprócz gospodyni nie wolno było wstawać od stołu, ani nawet rozmawiać. Jedzono w milczeniu, między posiłkami nie odkładając sztućców, a wszystko to po to, by w przyszłym roku nie być gadułami i z uwagi na to, że łyżka, która upadnie oznaczała śmierć w bliskim czasie. Jeszcze w XIX wieku na wsi wieczerzę wigilijną spożywano z jednej, pięknie zdobionej, glinianej miski, którą stawiano na opłatku. Jeżeli opłatek przykleił się do miski, wróżyło to dobry urodzaj tego, z czego zrobiona była potrawa. Według starych zwyczajów bardzo ważną rzeczą było przygotowanie izby jadalnej i nakrycie stołu. Cały pokój powinien przypominać stajenkę betlejemską. Roztrząsano więc na podłodze słomę, w rogach izby ustawiano snopy zboża, starając się już w czasie żniw przygotować snopy z czterech zbóż, zebrane z ostatnich kłosów w polu wierząc, że w tych właśnie kłosach mieści się cały urodzaj. Kobiety musiały uważać przy gotowaniu, by nie stłuc jakiegoś naczynia, żeby nie sprowadzić na dom nieszczęścia. Do wieczerzy zasiadano, gdy pierwsza gwiazda ukazała się na niebie i całe jedzenie musiało być na stole, by nikt podczas wieczerzy nie potrzebował od stołu odchodzić, ponieważ wierzono, że kto w Wigilię od stołu odejdzie przed zakończeniem wieczerzy, ten drugiej Wigilii nie doczeka. Po wieczerzy zlewano wszystkie resztki jedzenia do większej miski, gospodarz łamał opłatek i chleb na tyle kawałków, ile miał koni i bydła. Opłatki i chleb wkładano do miski, gospodarz szedł najpierw do stajni i dziękował koniom za ciężką pracę, potem karmił cielęta z życzeniami, by „dobrze się darzyły”, na koniec krowom, by mleko dawały. Gąsiorowi i psu dawano pieprz i czosnek z chlebem, aby każdy z nich był zły i dobrze strzegł gospodarstwa. Kurom dawano groch, aby dobrze jajka niosły.
Źródło: http://www.restauratorzylubelscy.pl
A tak wyglądała wigilia i mikołajki w naszej klasie:



Oto, co na temat potraw wigilijnych piszą Restauratorzy Lubelscy:
Jadłospis wigilijnych potraw jest tak przemyślany, żeby uwzględniał wszystkie płody rolne i leśne z całego roku. Z lasu pochodziły grzyby, orzechy i miód; z pola – kasze, rośliny oleiste, zboża, jarzyny, owoce; z rzek, jezior i stawów – ryby. Najbardziej znanymi potrawami wigilijnymi są: barszcz z uszkami, śledź, kapusta z grochem lub grzybami, pierożki z kapustą, karp smażony lub w galarecie, kutia, kluski z makiem, na deser podaje się kompot z suszu. Oczywiście w zależności od regionu, a nawet od tradycji rodzinnych zależy, co znajdzie się na stole. Jednak każdy stół przykryty jest białym obrusem – symbolem ołtarza i pieluch Pana. Pod nim leży siano – dla przypomnienia sianka, na którym leżał mały Jezus. Tradycja mówi też o ilości podanych potraw. Jednak nie ma co do tego zgodności. Według niektórych źródeł literatury powinna ona wynosić 12 i symbolizuje 12 Apostołów i 12 miesięcy w roku. Inne źródła podają, że powinna być to liczba nieparzysta: generalnie 13 u magnatów, 11 u szlachty, 9 u mieszczaństwa. 13 potraw było górną granicą, ale według księcia Radziwiłła można był spróbować wszystkich ryb, traktując je jako jedno danie. Należy spróbować każdej z potraw, aby zapewnić sobie obfitość jedzenia przez cały przyszły rok i skorzystać z wszystkich radości, jakie on przyniesie. Ważne też było, by liczba biesiadników była parzysta. Zachowała się również piękna tradycja pozostawiania wolnego miejsca i nakrycia dla niespodziewanego gościa. A jak wyglądała dawna Wigilia? Wieczerza rozpoczynała się zawsze wspólną modlitwą i do końca miała charakter uroczysty i poważny. Nikomu oprócz gospodyni nie wolno było wstawać od stołu, ani nawet rozmawiać. Jedzono w milczeniu, między posiłkami nie odkładając sztućców, a wszystko to po to, by w przyszłym roku nie być gadułami i z uwagi na to, że łyżka, która upadnie oznaczała śmierć w bliskim czasie. Jeszcze w XIX wieku na wsi wieczerzę wigilijną spożywano z jednej, pięknie zdobionej, glinianej miski, którą stawiano na opłatku. Jeżeli opłatek przykleił się do miski, wróżyło to dobry urodzaj tego, z czego zrobiona była potrawa. Według starych zwyczajów bardzo ważną rzeczą było przygotowanie izby jadalnej i nakrycie stołu. Cały pokój powinien przypominać stajenkę betlejemską. Roztrząsano więc na podłodze słomę, w rogach izby ustawiano snopy zboża, starając się już w czasie żniw przygotować snopy z czterech zbóż, zebrane z ostatnich kłosów w polu wierząc, że w tych właśnie kłosach mieści się cały urodzaj. Kobiety musiały uważać przy gotowaniu, by nie stłuc jakiegoś naczynia, żeby nie sprowadzić na dom nieszczęścia. Do wieczerzy zasiadano, gdy pierwsza gwiazda ukazała się na niebie i całe jedzenie musiało być na stole, by nikt podczas wieczerzy nie potrzebował od stołu odchodzić, ponieważ wierzono, że kto w Wigilię od stołu odejdzie przed zakończeniem wieczerzy, ten drugiej Wigilii nie doczeka. Po wieczerzy zlewano wszystkie resztki jedzenia do większej miski, gospodarz łamał opłatek i chleb na tyle kawałków, ile miał koni i bydła. Opłatki i chleb wkładano do miski, gospodarz szedł najpierw do stajni i dziękował koniom za ciężką pracę, potem karmił cielęta z życzeniami, by „dobrze się darzyły”, na koniec krowom, by mleko dawały. Gąsiorowi i psu dawano pieprz i czosnek z chlebem, aby każdy z nich był zły i dobrze strzegł gospodarstwa. Kurom dawano groch, aby dobrze jajka niosły.
Źródło: http://www.restauratorzylubelscy.pl
A tak wyglądała wigilia i mikołajki w naszej klasie:
Subskrybuj:
Posty (Atom)